Siedzę nad fiordem, opatulona w ciepły sweter, z kubkiem kawy w dłoniach. Przyglądam się falom rozbijających się o skały i tęczy, która nagle pojawiła się na nieboskłonie. Myśli jednak wciąż krążą wokół snu, który nawiedza mnie od dłuższego czasu. Czy to znak?
Tomek z pobłażliwością przygląda się moim szkicom, które zaśmiecają nasz dom, jak zawsze, kiedy mam przypływ weny. A ja… Odkąd przyśniła się mi ta sukienka wszędzie chodzę ze szkicownikiem. Pierwotny wzór wisi przypięty do drzwi drewutni, kiedy w pocie czoła rąbię drwa, czy na kuchennych szafkach w czasie obierania ziemniaków na obiad. Czuję ją, tę sukienkę, gdzieś w zakamarkach umysłu, tuż na wyciągnięcie ręki i wiem, że będzie piękna. No cóż, nie zostaje mi nic innego, jak dopracować szczegóły i wreszcie ją uszyć. W przeciwnym razie, wciąż będzie mi się śnić.
Zagryzam wargi starając się oddać tę ulotną magię, którą czuję kiedy przymykam oczy. Ołówek gładko sunie po papierze, ledwo nadążam nanosić szczegóły sukni, która tkwi w pamięci. Wreszcie mam, to jest to, czego szukałam. To będzie przebój.
Następne dni tkwię nad maszyną, uśmiechając się pod nosem i podśpiewując. Zszywam materiał, żeby powstała niepowtarzalna suknia ślubna, taka tylko moja. W żadnym innym salonie nie będzie podobnej. Chcę, chcę… czegoś więcej. Nie tylko ją uszyć i udrapować na manekinie. Potrzebna mi żywa modelka. Łapię za telefon i proszę o pomoc Lineę, jedną z czołowych modelek Norwegii. I sesja oczywiście nad moimi ukochanymi fiordami…
Przyglądam się pracy fotografa, a natura chyba sama chciała nam pomóc. Wiatr rozwiewał tkaniny, sam nadając im kształty. Jestem zachwycona i zakochana w tej sukience (suknia Ivett). Zresztą, oceńcie sami.
—
Iwona