– Kim jest dla ciebie Mieczysław Gawron? – zapytał Tomasz, kiedy zauważył łezkę wzruszenie, gdy zobaczyłam swojego byłego szefa wraz z córką i wnuczką w moim salonie…
Któż z nas nie spotkał w swoim życiu człowieka, który niejako wypalił na naszym dalszym istnieniu swoiste „piętno”? Może piętno to złe słowo, ale oddaje istotę zagadnienia.
Pan Mieczysław… Człowiek o złotym sercu, od którego wiele się nauczyłam. Przez dziesięć lat dzielił nas tylko stół krojczy, pracowaliśmy ramię w ramię, a on prawie nieświadomie mnie wychowywał. Poprzez swoje zachowanie, szacunek okazywany bliskim ( zawsze miał czas, kiedy odwiedzały go żona z córkami) i współpracownikom.
Spokojny, nigdy nie widziałam go zdenerwowanego, choć różne rzeczy się zdarzały. Cierpliwy, nawet jeżeli jakąś rzecz musiał tłumaczyć po raz enty. Punktualny, lojalny, prawy. Świetny nauczyciel, który potrafił dojrzeć drzemiący w innej osobie potencjał. Pan Mieczysław wierzył w moją lojalność, ale… Oczywiście wiedział, że kocham świat sukien ślubnych i to on zachęcał mnie, nieraz pchał, żebym spełniła swoje marzenia. To on był jedną z iskier, dzięki którym powstała „Ksymena”.
Nauczyłam się od niego także czegoś zupełnie niezwiązanego z zawodem krawcowej. Słuchać i dyskutować o… polityce. Pan Mieczysław namiętnie słuchał relacji z obrad sejmu w radiu. Kiedy do szefa na herbatkę wpadali koledzy, zawsze kończyło się burzliwą wymianą zdań. Nie kłócili się, nie ubliżali, ale właśnie dyskutowali. To dzięki tym „dysputom”, może nie na takim wysokim szczeblu, jako dziewiętnastolatka zostałam wciągnięta w obserwację rządzących.
Zawsze czułam przed nim respekt, ale także szacunek i wdzięczność, za wiarę w moje zdolności. Dziękuję, panie Mieczysławie.
I na koniec taka mała dygresja – oboje jesteśmy spod znaku Panny, urodzeniu tego samego dnia – dwudziestego siódmego sierpnia.